24 marca 2014

11 tygodni z nami!

Oj ciężko znaleźć czas na wpisy i inne przyjemności, zwłaszcza w tego gdy jesteśmy z Gabi we dwójkę. Gdy jest już za to Tata, zawsze znajdzie się kilkanaście rzeczy do zrobienia w domu. Poza tym rzadko jesteśmy w domu. W związku z tym, że mieszkanko póki co mamy małe i dość ciemne, to większość tygodnia spędzamy albo u jednych albo u drugich dziadków Gabrysi. W obydwu wypadkach jest to duży dom, a dookoła las i mnóstwo miejsca do spacerowania i robienia potrzebnych zakupów. ;)

11 tygodni minęło, a zmian co nie miara! To prawda, że chwile z dzieciątkiem trzeba jak najczęściej uwieczniać i opisywać, bo wszystko zmienia się błyskawicznie.
Gabi duuużo opowiada, jest bardzo pogodna i o ile jest wyspana i najedzona - cały czas się uśmiecha. Otwiera już dłonie i chwyta - a to pieluszkę na której leży, a to kocyk, a to swoje włosy - w tym przypadku jest najgorzej, bo zaczyna je ciągnąć i  krzyczeć, że boli. :)
"Pokazuje" już wyraźnie kiedy jest zmęczona - zaczyna marudzić i trze rączkami po nosku i oczkach. Wydaje coraz więcej różnorodnych dźwięków w różnych tonacjach - często sama się im dziwi i robi na to wielkie oczy. :)
Co dziwne śpi więcej, ale za to bardziej regularnie. Najczęściej są to cztery drzemki po pół godziny do godziny - w ciągu dnia. Między 8-9 lub 9-10, później koło południa 12-12.30, następnie koło 15-16 i wieczorna ok 18-19. Niestety ta ostatnia drzemka powoduje sporo zamieszania, bo Gabi czasem traktuje ją już jako odpoczynek nocny i jeśli jej nie obudzimy to śpi do 3 rano lub do 4 i koniec spania, a jeśli ją obudzimy to płacz jest okropny i cała noc rozregulowana.
Zazwyczaj budzi się 2 razy w ciągu nocy, przebieramy z mężem pieluszkę, karmię ją i śpi dalej.
Ostatnio dwa dni pod rząd spała po 8 godzin bez pobudki! - od 20 do 4 rano, a po nakarmieniu ciąg dalszy spania do ok. 6.
Ciuszki 56 robią się przymaławe, więc mieszamy je z 62 już. Pampersy 2ki, póki co wielorazowe pieluchowanie nam nie wyszło, spróbujemy raz jeszcze gdy Gabi ciut podrośnie. Na brzuszku leżeć nie lubi, chyba że jest zmęczona - wtedy zaśnie. Podnosi główkę leżąc na brzuszku, przekłada z prawej na lewą, żeby znaleźć najwygodniejszy boczek - tak jakoś od 5tego tygodnia. Uwielbia zasypiać przy piersi, w chuście, w wózku, przytulona do naszej klaty. Bacznie przypatruje się biało-czarno-czerwonym zabawkom, którymi stymulujemy jej rozwój.
Jest prze-ko-cha-na!!!











17 marca 2014

O naszym karmieniu

W końcu się zebrałam do tego postu, choć miał się pojawić już jakiś czas temu.
O karmieniu Gabrysi słów kilka...
Jako, że już w 25/26 tygodniu ciąży pojawiła się u mnie siara, nie wiadomo dlaczego sądziłam, że to znak, że będzie extra laktacja. ;) Niestety na początku nie było wcale tak różowo.

Zaraz po porodzie gdy dostałam Małą i byłam już w miarę zorientowana co się dzieję, przystawiłam ją do piersi. Ssała, ale wydawało mi się, że na pewno nic nie połknęła i...nic mnie nie bolało, a tyle nasłuchałam się, że karmienie na początku przysparza tyle bólu.
Mała szybko się zdenerwowała, odstawiła się sama i już nie chciała pić, zasnęła.
Teraz już wiem, że powinnam to uznać za całkiem naturalny objaw, wiedziała jak ssać, ale nie potrafiła jeszcze dobrze chwycić mojej piersi, ja nie potrafiłam od razu poprawnie jej przystawić, poza tym Gabrysia była po prostu zmęczona i musiała pospać, a co do bólu...samo karmienie jeszcze nigdy mnie nie bolało z czego bardzo się cieszę.

Pierwsze cztery doby Małej, które spędziłyśmy w szpitalu pod względem laktacji, były koszmarne. Gabrysi spadał cukier, ja mleka nie miałam, pomimo częstego przystawiania cały czas siara i to niewielkie ilości. Wszyscy powtarzali, że to dobrze, a ja panikowałam. Dzień przed wyjściem jak gdyby nigdy nic, nagle pojawił się nawał. Ból nie do opisania. W ruch poszedł laktator, ciepłe okłady, a w nocy paracetamol. Udało się odciągnąć jakieś 10-20 ml i to wszystko, nadal okropny ból. Mała nie była w stanie wypić sama z piersi. Dopiero pobyt w domu wszystko uspokoił... Pierwszą noc w domu zastosowałam starą babciną metodę - i a jakże zadziałała cudownie! a powątpiewałam w to na początku... Przed próbą karmienia gorący spokojny prysznic, potem karmienie, a na koniec chłodny okład i... okład z rozbitej kapusty. Następnego dnia nie pamiętałam już jaki to był ból i zniknął okropny obrzęk. Zapowiadało się pięknie. Mała jeszcze mała problemy z przystawieniem i efektywnym ssaniem, ale było coraz lepiej.

W drugiej dobie po wyjściu do domu mieliśmy pojechać zbadać bilirubinę. Zbadaliśmy i o mało nie zeszliśmy na zawał. Prawie 19 mg%. Natychmiast do szpitala. Wieczór przy inkubatorku naszej Kruszynki. Noc w domu, to był 5ty dzień po porodzie, a ja byłam... naprawdę zmęczona, ale był płacz przez pół nocy, że jej przy mnie nie ma - pierwszy raz od 36 tygodni... Żeby nie stracić pokarmu budzik co trzy godziny i odciąganie pokarmu. Wszystko mroziłam. O 6 rano pobudka i do Gabrysi na oddział. Karmienie, siedzenie na plastikowym stołku, karmienie, krótki spacer do "kuchni mlecznej" gdzie zaczęłam odciągać pokarm dla Gabrysi, na karmienia podczas których mnie nie będzie (tj. na noc). Podczas pierwszej nocy dostała modyfikowane, jak stwierdziła neonatolog - bilirubina szybciej spadnie. No i spadła szybciej, a w ciągu kolejnych dni znów dużo wolniej - na moim mleku. To było przygnębiające, ale skoro mleko mamy nieporównywalnie lepsze...? W nocy mąż zaczął wozić na oddział w specjalnej lodówce mój pokarm, żeby Gabiuszka miała na całą noc, a nie tylko na pierwsze nocne karmienie. Od soboty do wtorku czas się strasznie dłużył... w końcu wypis z 12mg% bilirubiny. Byłam przerażona - na pewno wzrośnie! No i wzrosła w domu. Kolejne badanie naszej biedulki i prawie 17mg%. Telefon do pediatry. Wizyta prywatna neonatologa. Szalałam jednym słowem, ile to Gabi wypiła tego stresu z moim mlekiem...? :(

Pediatra kazał odstawić i przejść na modyfikowane mleko, aby sprawdzić czy to nie żółtaczka pokarmu kobiecego. Miała być jedna doba, wyszły cztery... spadek o 2 setne! - czyli to nie ta żółtaczka... Później już się bałam karmić, groziła kolejna hospitalizacja. Kolejne cztery doby zdecydowaliśmy się na karmienie mieszane oraz kazano nam dopajać glukozą - teraz wiem, że był to błąd! Totalny nonsens. Tylko brzuszek Gabrysi przeszedł rewolucje, od tych mieszanin... Kolejne dni płacz i pewność że już po laktacji...a tak mi zależało, by dać jej to co najlepsze! Mało jem, ciągle płacze. Baby blues jak się patrzy.... A nasza Kruszyna ma nadal tylko 2,6 kg... Wizyta neonatologa trochę rozjaśniła. Odstawienie od piersi i glukoza to przestarzałe metody, których się już nie stosuje! Karmić piersią i tylko karmić! Dużo pić, dobrze się odżywiać i łykać witaminy, to będzie dobrze z laktacją, a córci już nie kłuć...

Laktacja wyhamowała trochę. Wciąż płacz i stres. Okłady. Herbatka laktacyjna Bocianek (jedyna dobra z samych ziół!) i mąż wypożyczył laktator, taki jak na oddziale. Wielka machina i jednorazowe końcówki dla mnie dokupił. To był dopiero laktator... Między karmieniami odciągam pokarm, żeby rozbujać laktację. Gabi nadal średnio radzi sobie z prawą piersią, ale jest coraz lepiej. Na szczęście nadal chce ssać! Bogu dzięki... i Tobie Gabrysi, że tak bardzo byłaś dzielna i pracowita! Liczymy czas karmień, kupki, wszystko skrupulatnie notujemy. W nocy, żeby Maleństwo przybrało budzimy co trzy godziny i karmimy. Zresztą trzeba, nocne skoki prolaktyny powodują u mnie, że mimo wkładek, budzę się cała w pokarmie... Ból okropny, ale Gabi mamie pomaga! Po pięciu minutach karmienia ulga i kolejne 10-15 minut dzielnego ssanie Gabrysi.
Niestety Mała dużo ulewa. Boję się, że nie przybiera. Wizyty położnej wskazują na to, że co tydzień Mała przybiera ok 350 gram. Wow... :) Jestem dumna z siebie i córci! :) Słyszę historie o tym, jak dzieci odrzucają pierś po karmieniach butelkowych - Gabi jesteś naprawdę cudowna! Mała przybiera, laktacja taka, że wykarmić można by bliźniaki. :) Coraz lepiej!

Później wizyta międzynarodowej doradczyni laktacyjnej. Mam tyle pytań, w jakiej pozycji ją najlepiej karmić? Nie potrafię przystawić jej spod pachy, a to bardzo pomaga na zalegający pokarm w zewnętrznych częściach piersi. Kontrola czy Mała dobrze ssie? Specjalistka mówi, że doskonale. :) Dalej... co pić najlepiej? Co jeść? Jak długo ma trwać jednorazowe karmienie? Mam ją troszkę stymulować po rączkach, bo cały czas zdarza jej się przysypiać jeszcze przy piersi i nie puszczać jej... Poza tym ulewania powodują, że często się krztusi. Kilka dni trzymałam się zasady - karmienie min 15 minut z jednej piersi.
Później zaufałam już intuicji w tej kwestii i nie żałuję. :) Mała pije jak długo chce, nie popędzam jej i nie pobudzam. Przecież może chcieć tylko się napić albo być blisko mnie - nie zawsze jest głodna... Co do reszty porad, trzymam się ich, są pomocne.

Pozostał jednak strach, bo mija 4ty tydzień, a Gabi nadal żółta... Po tygodniu badanie. Spadek o całe 2 jednostki, tylko na moim mleku. Uf. Idzie ku lepszemu. Dajemy spokój wszelkim badaniom krwi..!
Laktacja "dojrzała" po miesiącu karmienia bardzo się zmieniła. Mleko ładnie leci, mocno. Gabi szczęśliwa, zaczyna ochoczo machać łapkami i pomrukiwać z zniecierpliwieniem, gdy przekręcam ją na boczek i przytulam... już wie co to oznacza! :) Zapomniałam wspomnieć, że przez pierwsze tygodnie wspomagałam się maścią - sama lanolina również marki Medela, tak jak herbatka Bocianek. Można od razu potem karmić bez zmywania, a piersi odpoczywają i ewentualne podrażnienia przestają istnieć - przynajmniej w moim przypadku. Gabi jeszcze nigdy mnie nie ugryzła, ale długie seanse przy piersiach trochę dają się później we znaki.

Teraz Gabi "woła" jeść zazwyczaj co 2,5-3 godziny. Zdarza się rzadziej, np gdy pośpi na spacerze albo częściej - gdy nadrabia zaległości. W nocy nie budzi już nas budzik, tylko córcia. Przewijanie, karmienie i zazwyczaj śpi spokojnie dalej. Nadal ulewa, ale tak może być jeszcze jakiś czas... problemy z brzuszkiem się zdarzają, niestety łyka powietrze podczas karmienia, zwłaszcza gdy bardzo się spieszy. Potem brzuszek boli, ale wykonujemy masaże i jest lepiej. Mleko jest i mam nadzieję, że już tak zostanie na kolejne miesiące... A co do żółtaczki... lekarz kazał zbadać w 9tym tygodniu życia i wynik badania to 2,75mg% bilirubiny. Czyli żółtaczkę mamy już właściwie za sobą, a Córcia rośnie i przybiera. Pożegnaliśmy już rozmiar 44, 50, teraz mamy 56, ale coś czuję że lada dzień włączymy również 62ki, bo Gabiuszkowe nóżki przestają się mieścić już w pajacyki. :)

Taka to nasza pozytywna historia z początków karmienia. :)





2 marca 2014

Problemowo...

Miały być nieco inne posty teraz, takie bardziej zwyczajne o codzienności naszej. Może coś o wyprawce Gabi - co nam się przydało i sprawdziło, a co nie. Może o porodzie jakieś wspomnienia, przecież jeszcze tak bardzo żywe. No i o tym co porabiamy każdego dnia. Nim się zebrałam na taki - pozytywny - bądź co bądź wpis, pojawiły się kolejne problemy. Takie życie, ale niestety ja jestem matką nadwrażliwą, przejmującą się absolutnie wszystkim i niestety czarnowidztwo to moje drugie imię. Staram się nad tym pracować, ale nie wychodzi. Niby wiem, że trzeba cieszyć się każdą bieżącą chwilą, a nie wyprzedzać je, spodziewając się już najgorszego. Tak...jeszcze daleka droga przede mną, by choć minimalnie wcielić to w życie. Gabrysi też przez to ciężej, bo czuje, że matka w nerwach albo że płacze.

Żółtaczka nadal nas się trzyma. Kontrolujemy za kilka dni, bo pediatra kazał przed szczepieniem. Póki co szczepienie odroczone, a im daje tym mniej chcę ją szczepić... Nie zastanawia Was, jaki jest cel tego by takim maluszkom od urodzenia ładować już tyle szczepionek i chemii naraz? Im więcej o tym myślę, tym bardziej mnie to przeraża.
Za sobą mamy też wizytę u bardzo dobrego ortopedy dziecięcego i niestety... od środy Gabrysiowa nóżka w gipsie. Mała miała nieco skrzywioną do wewnątrz jedną stópkę, wszyscy mówili, że to 'ułożeniowe' kazali masować i ćwiczyć, też tak robiłam. Nie pomogło. Ortopeda mocno zdziwiony, że kazali przyjść dopiero teraz, bo można było, a nawet trzeba zaraz po urodzeniu. Na szczęście żadnej straty nie będzie, bo wada ponoć prosta do korekcji, ale bez gipsu się nie obeszło. Co tydzień przez trzy tygodnie gips będzie zmieniany. Od środy więc w domu płacz. Nawet nie płacz... ale straszny, naprawdę straszny krzyk po kilka godzin. W nocy to samo. Gipsik sztywno trzyma nóżkę, więc niewygodnie i boli, a poza tym nóżka cięższa i nie można nią swobodnie pofajtać. Tak więc Córcia nasza biedulka baaardzo rozżalona. Musiała też odreagować zakładanie gipsu, bo wszyscy trzymali, światło i doktor gips zakładał, płacz był straszny.

Dobrze, że są weekendy. Tata w domu, dużo spacerów razem. Mama spokojniejsza. Dziecko spokojniejsze. Słodko śpi. Gipsik już nie aż taki straszny...